Spotkania z Krakowskimi Kawiarniami: odcinek 3 z 6

Stali bywalcy

Trudno sobie wyobrazić nie tylko emeryta krakowskiego, ale aktora, malarza czy muzyka, a nawet adwokata czy inżyniera, który potrafiłby nie przyjść na codzienną kawkę do Noworola, Maurizia czy Bisanza – pisał aktor i literat Stanisław Żytyński .

Miasto wypracowało sobie w tym czasie własny rytm – oczywiście niespieszny, miarowy – i zaczęło na dobre już być kojarzone z ceniącym harmonię, zachowawczym mieszczaństwem. Gdy tylko była mowa o „królestwie Galicji i Lodomerii”, przed oczami stawali jej mieszkańcy: lekarze, prawnicy, radcy miejscy, urzędnicy... No i ich przeciwwaga: niepokorni artyści. A wszyscy lubili wpaść do kawiarni.

Te pozornie błahe wizyty miały głębsze znaczenie, niż by się wydawało. Służyły nie tylko spotkaniom ze znajomymi, ale i załatwianiu ważnych spraw czy zdobywaniu informacji na przeróżne tematy. Doszło wręcz do tego, że każdy lokal doczekał się klientów z podobnych grup zawodowych .

Te lokale, które nie umiały utrzymać klienta, padały. Inne zaś wypracowały sobie stabilną pozycję i doczekały się renomy. Najbardziej zaś zyskiwały te miejsca, które dochrapały się tego ulotnego czegoś zwanego nastrojem. Jeśli to miały, jak lokal Noworolskiego, nic nie mogło im zaszkodzić – nawet taka drobnostka jak brak toalety.

Zagadką był za to powstały jeszcze w XIX wieku. lokal Schmidta. Niektórzy właśnie nastroju mu odmawiali. Ponoć zbyt często wpadał tam krakowski kołtun, który zupełnie niczego nie wiedział o sztuce. Nie dość tego – mówiono, że tamtejsza kawa przyprawia o mdłości, było tam brudno, a klozet sąsiadował z kuchnią. Jednak na uwagi, że warto by było to czy owo zmienić, właściciel odpowiadał niezmiennie, wskazując na pękającą w szwach salę: „Pełniej nie będzie!”

Biada zaś tym lokalom, które utraciły reputację – niełatwo było ją odbudować. Groziło to w tych czasach słynnej Jamie Michalika , której sale na ogół świeciły pustkami. Zgrozę w konserwatywnym Krakowie budził jednak fakt, że w tym lokalu z renomą przesiadywać zaczęły kobiety lekkich obyczajów .

Nie wiadomo, czy można je już było nazwać „stałymi bywalczyniami”, ale od pewnego czasu w krakowskich kawiarniach znane było to zjawisko. „Stały bywalec”, nazywany z niemiecka Stammgast, to ktoś witany radośnie przez kelnerów, kto zamiast składaćnia zamówieniea, rzuca po prostu: To co zwykle!

Albo tylko w ciszy czeka, aż mu to przyniosą. Rozwój życia kawiarnianego sprawił też, że wykształcały się nowe zwyczaje – np. podawanie szklaneczki z wodą do czarnej kawy.

Wreszcie – w latach międzywojennych, podobnie jak dwadzieścia lat wcześniej –, Kraków znów wyrastał na ośrodek sztuki i twórczego fermentu. Czasy temu sprzyjały. To właśnie tutaj, u schyłku pierwszej I wojny światowej, narodził się polski futuryzm – awangardowy kierunek w sztuce, który dążył do otwartości na eksperymenty w formie i stylu, tak, by polemizując z tradycją, próbować uchwycić nowy stosunek do rzeczywistości społecznej.

Awangarda już od kilku lat zdobywała popularność za granicą. Polscy artyści podpatrywali dokonania kubistów czy ekspresjonistów, by poprzez te działania stworzyć nowoczesny styl narodowy, polską wersję awangardy. Chcieli, jak mówił główny ideolog grupy, Leon Chwistek, dążyć do czystego piękna i związanych z nim uczuć radości i entuzjazmu.

Cezurą był rok 1917 – to wtedy w Krakowie została założona grupa artystyczna futurystów-formistów. W jej skład weszli Tytus Czyżewski i bracia Andrzej oraz Zbigniew Pronaszkowie. Artyści w tym samym roku zorganizowali pierwszą wystawę ruchu. „Postanowiliśmy we trzech założyć towarzystwo skrajnych modernistów i przeciwstawić się tępocie i ogólnej śpiączce, jaka panowała wówczas w sztuce polskiej” –, pisał Czyżewski. Początkowo ochrzcili się Ekspresjonistami Polskimi, w 1919 roku – Formistami.

Ich ulubionym lokalem, zwanym wręcz „kwaterą operacyjną”, stała się otwarta w 1912 roku na zbiegu ulic Podwale i Krupniczej Esplanada. Rysownik i publicysta Antoni Wasilewski tak pisał o tym miejscu: W wytwornej tej kawiarni zbierał się świat nauki, ciało uniwersyteckie, literaci, muzycy i młodzież studiująca, pożerająca – niemal dosłownie – pisma.

Formiści tak bardzo zrośli się z lokalem, że mieli tu swoją salkę. Gałkę Muszkatołową, jak ją zwano, przyozdobiono oczywiście, zgodnymi z futurystycznym duchem, pstrokatymi malowidłami o nieregularnych kształtach. Bywali tu Julian Przyboś, Leon Chwistek, Bruno Jasieński czy Jan Młodożeniec. Pojawialił się Aleksander Wat i Witkacy. Do Krakowa zjechał też Tadeusz Peiper, który stał się guru grupy.

Awangardziści nie tylko malowali, ale i mieli swoje pisma, – m.in. „Nową Sztukę” czy „Zwrotnicę”. A w lokalu – swoją muzykę . W latach 30. to właśnie w Esplanadzie można było posłuchać pierwszych w mieście koncertów jazzowych .

W czasach dwudziestolecia międzywojennego wzrastała też renoma kawiarni i restauracji w hotelu Grand . Wiadomo było, kogo tu się spotka, o kim bądź o czym będzie mowa i kto jakie zajmie stanowisko. Jako że kobiety coraz śmielej szturmowały lokale, w jednym z pomieszczeń wydzielono nawet pokój dla samotnych pań, które chciałyby podyskutować z koleżankami.

W latach 20. w hotelowej kawiarni bywała słynna, krakowska para – wyglądający jak wyjęci z czasów belle epoque państwo Jachimeccy, którzy w swoim domu na Grodzkiej 47 przez kilkadziesiąt lat prowadzili salon towarzysko-artystyczny i bez których, jak głosiła legenda, nie mogła się udać żadna krakowska impreza. Chadzali do Grandu tak często, że doczekali się tam swojego stolika. Zygmunt Leśniodorski w książce Wśród ludzi mojego miasta wieszczył: Kraków runie, zostanie stolik Jachimeckich w Grandzie.

Krakowscy artyści mogli też cieszyć się z kolejnego, przeznaczonego dla nich miejsca , które przeszło wręcz do legendy. To otwarta w 1935 roku kawiarnia U Plastyków na ul. Łobzowskiej 3. Wraz ze Związkiem Polskich Artystów Plastyków przeniósł się tam z dawnej siedziby awangardowy Teatr Cricot , współtworzony przez grupę młodych twórców, m.in. Józefa Jaremę, Marię Jaremę czy Zbigniewa Pronaszkęo. Na artystów czekały też dwie, zarezerwowane na stałe, loże malarskie., Do Plastyków , których wnętrze określane było jako „przyjemne”, wpadali wtedy Jan Cybis, Ludwik Puget, Tadeusz Peiper, a Henryk Wiciński urzędował tam prawie codziennie, pracując nad dekoracjami teatralnymi. Plotki głosiły, że wielu bywalców nie płaciło za to, czym się raczyli, no bo kto by pobierał zapłatę od kolegów.

Tuż przed wojną na mapie Krakowa zdążyło przybyć jeszcze jedno, ważne miejsce – w 1939 roku po gruntownym remoncie otwarto kKawiarnię lLiteracką Pod Złotą Gruszką przy ul. Szczepańskiej 1 – lokal, który miał kontynuować szumną tradycję dawnych artystyczno-literackich przybytków. Niestety, nadciągała drugaII wojna światowa i spokojny, krakowski rytm życia wraz z jego kawiarnianą sielanką miały wkrótce ustać.

Jak losy krakowskich kawiarni zmieniły się w czasachy hitlerowskiej okupacji? Które lokale przeznaczono tylko dla Niemców, a w których nadal mogli bywać Polacy i dlaczego? Co wydarzyło się w 1942 roku w Domu Plastyków? A wreszcie... Jak przyrządzić kawę z marchewki czy żołędzi? O tym w kolejnym odcinku!

Zobacz odcinek 2!

Spotkania z Krakowskimi Kawiarniami